niedziela, 10 września 2017

jest nas sześcioro

Kiedy emocje już opadały jak po wielkiej bitwie kurz, czas wrócić do remontowej rzeczywistości. Konkrety proszę Pana: a proszę ; tak jak pisałem ostatnio, udało się na sam styk przed weselem położyć płytki w łazience, zamontować kompakt i umywalkę. Wiadomo by goście nie załatwiali swych potrzeb po krzakach (żart), a tak na poważnie nie wyobrażaliśmy sobie bez tego poprawin.





Nie małe problemy wyszły z wkopaniem przydomowej oczyszczalni. Tydzień lipcowych deszczy zrobił swoje i przed domem mamy mały basen. Cały czas trzymaliśmy się tej wersji, że zrobimy to sami ale nasz elektryk za dobry pieniądz miał zrobić to za nas: a co...co będziemy brudzić ręce. Dalsze sprawozdanie z tej relacji pozwolę sobie ominąć, ale wrócimy do tego w odpowiednim czasie.



Z ważnych rzeczy, na których nam zależało, było otynkowanie domu z zewnątrz. Fachowcy się postarali i zdążyli również przed tym DNIEM. Chata się nieźle prezentowała, mimo że w środku jeszcze masę do zrobienia. Pewnie nie damy rady już pomalować elewacji na biało ale nic na mus, priorytetowy jest przecież środek. Przed nadejściem zimy musimy tylko dokleić ceglane nadproża, obrobić do końca wnęki okien i poprawić cegłę pod parapetami.



Wracamy do środka. Wraz z końcem lipca wyprowadziliśmy się z mieszkania, dość płacenia nie za swoje, ale przecież gdzieś było trzeba się podziać. W czasie weseliska u Patrycji rodziców, ale na dłuższą metę nie moglibyśmy tak, więc gdzie mogliśmy się podziać jak nie tu. Zaczęło się od pierwszego spania po poprawinach na materacach, później panele, aneks kuchenny, który miałem od 4 lat w paczkach, sprzęty i jesteśmy tu, kto nam zabroni, nieoficjalnie mieszkamy, ale chwalić się bardzo nie będziemy :) I jesteśmy szczęśliwi, jest różnie bo nie wszystko jest tak jak powinno, ale za jakiś czas będziemy wspominać te chwile z uśmiechem. Najbardziej przeżyła przeprowadzkę nasza suczka, ale teraz jest już Panią swojego podwórka i tarasu.






A że jest nas sześcioro, bo nie wiedząc skąd i jak w deskach za szopką pojawiły się trzy małe koty.
Najpierw szary pojawił się wieczorem przy drzwiach od tarasu, potem któregoś z czarnych goniła Niunia. Nakarmiliśmy je bo są wychudzone i na wpółdzikie, choć jadły kilka metrów od nas. Z czasem będziemy podchodzić coraz bliżej. Niestety nie widzimy matki, ale skojarzyliśmy kilka istotnych faktów. Mamą będzie czarna duża kocica, która nieraz w nocy zapalała halogen przechodząc przez podwórko, a ja sam widziałem ją z kociakami na polu kilka set metrów od naszej chaty. Kto wie czy nie okociła się lub była chwile z nimi w jednej z przegród szopki. Niunia raz namiętnie obwąchiwała i zaglądała w otwór w drzwiach. Póki co nie widzieliśmy dziś szarego, posilić się przyszły tylko czarne. Moglibyśmy zaadaptować wszystkie trzy :)











4 komentarze:

  1. Super. My też chcemy wprowadzić się do końca listopada... a propos psów- po przeprowadzeniu się z mieszkania w mieście na wieś za każdym razem kiedy wsiadaliśmy do samochodu chciały jechać z nami "do domu" w Słupsku

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.